Radość w rytmie liczników Geigera
11 marca 2015
Całkiem poważnie, całkiem dorosły, wykształcony człowiek, w jakiejś kolejnej dyskusji powiedział mi, że nie może się doczekać momentu, w którym wybuchnie porządna wojna USA z Rosją i Rosja wreszcie zostanie zmieciona z powierzchni Ziemi. Szczęka mi opadła i już mi się dalej dyskutować nie chciało. Dziecinne wyobrażenia o tym, że wojna dwóch największych mocarstw atomowych mogłaby COKOLWIEK rozwiązać są najwyraźniej obecne w głowach nie tylko dzieci. To dość przerażające.
Ale skoro tak jest, to może warto trochę przyjrzeć się temu, jak wyglądają sprawy widziane nie okiem znawcy militariów, którym przecież nie jestem, tylko zwyczajnego człowieka, który przeżył już trochę, wie trochę o historii i stara się wyciągać wnioski z tego, co wokół siebie widzi. Mam wrażenie, że w zasadzie nikt w ogóle na to, o czym poniżej w Polsce nie zwraca uwagi, nie myśli, a nawet nie wie.
Moim zdaniem nie ma państw „miłujących pokój” i państw „wojowniczych”. Nie uważam, żeby Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, czy jakiekolwiek inne państwo stawiało sobie za cel wojnę jako taką. Wojna jest zawsze sposobem na realizację jakichś zamiarów, lub sposobem rozwiązania jakichś problemów. Nie jest raczej nigdy celem samym w sobie. Warto jednak pamiętać, że w wyniku doświadczeń historycznych ludzie mieszkający w różnych miejscach na Ziemi mogą mieć, i mają z całą pewnością zupełne inne rozumienie tego czym jest wojna. Dotyczy to w szczególności Rosji i USA.
Wychowałem się w Polsce, w której wspomnienie wojny było wszechobecne. Pamięć i strach przed nią. Ludzie wiedzieli czym jest wojna i jakie niesie potworności. Dziś jest już trochę inaczej, bo pierwsze powojenne pokolenie zaczęło już odsuwać się na bok oddając miejsce kolejnym pokoleniom, które wojny nie znały. Wydaje się jednak, że pamięć potworności wojennych wciąż pozostaje jednak gdzieś w zbiorowej świadomości. Może nie tak mocno, jak za mojego dzieciństwa, ale jest.
Wydaje się, że w Rosji pamięć wojny, „Wojny Ojczyźnianej” jak ją nazywają Rosjanie, i ponad dwudziestu milionów jej ofiar jest wciąż bardzo żywa. W każdym razie wydaje się bardziej żywa niż w Polsce. Wydaje się, że i w innych państwach europejskich strach przed wojną spowodowany wydarzeniami sprzed 75 lat wciąż jest bardzo żywy. W każdym razie pamięć tamtych wydarzeń wciąż jest dość powszechnie obecna. Jest to zrozumiałe gdy się weźmie pod uwagę straty zarówno ludzkie, jak i materialne, które były ich wynikiem. W wyniku wojny w Europie zmieniło się właściwie wszystko.
W XX wieku w Stanach Zjednoczonych, w wyniku prowadzonych przez to państwo wojen, zginęło mniej osób niż w tym samym czasie zginęło tam ludzi w wyniku zbrodni „cywilnych” popełnionych za pomocą broni palnej. Na terenie USA nie było działań wojennych od czasów Wojny Secesyjnej, czyli od półtora wieku. Myślę, że to MUSI mieć wpływ na mentalność, na rozumienie tego czym jest i czym grozi tak naprawdę wojna. A Amerykanie znają wojnę jedynie z hollywoodzkich produkcji filmowych, co faktycznie powoduje, że jej nie znają. Szczególnie, że są utrzymywani wciąż w przekonaniu o swojej nieomylności, niepodważalnej wielkości i niezwyciężoności! Nawet, jeśli nie ma to wiele wspólnego z prawdą.
Amerykanie, ale nie tylko oni, bo to przekonanie jest dość powszechne na całym kontrolowanym przez USA świecie, wierzą, że Stany Zjednoczone są „niepokonane”. Jakoś tak się utarło, że jest to uznawane za coś oczywistego. A przecież w ciągu ostatnich 50 lat USA wygrało tak naprawdę jedynie wojnę z Grenadą, maleńką wysepką na Karaibach i interwencję w Kuwejcie przeciwko Irakowi, choć przerwanie działań i niewkroczenie do Iraku powszechnie uznawane było wówczas za wycofanie się USA, a nie zwycięstwo. A poza tym w zasadzie wszystkie inne, prowadzone przez siebie działania wojenne amerykańska armia bądź przegrała, bądź doprowadziła wojnę do stanu, w którym wycofała się nie osiągnąwszy faktycznie żadnych zakładanych (oficjalnie) celów. USA przegrały wojnę w Wietnamie, przegrały wojnę w Somalii, przegrały drugą wojnę w Iraku, przegrały wojnę w Afganistanie. Trudno nazwać zwycięstwem to, co zostało zrobione przez Amerykanów i NATO w Jugosławii, trudno nazwać zwycięstwem całkowite zniszczenie całego bogatego i cywilizowanego państwa, co miało miejsce w Iraku i doprowadzenie do totalnego chaosu w regionie.
USA nie są niepokonane, warto mieć to zawsze na uwadze.
Wiele wskazuje natomiast na to, że wojna, jako przedłużenie polityki międzynarodowej jest poważnie rozważana w gabinetach w Waszyngtonie. Nie mam żadnych swoich „wejść” w Białym Domu, ale wiele można wywnioskować z powszechnie dostępnych w mediach informacji.
Dziś w zasadzie nikt nie zwraca już uwagi na fakt, że USA w ciągu ostatnich 25 lat faktycznie zastąpiło w światowej polityce ONZ. Organizacja Narodów Zjednoczonych oczywiście wciąż istnieje, ale jej rola, w porównaniu chociażby z czasami Zimnej Wojny, gdy istniał Związek Radziecki, spadła bardzo znacząco. W czasach mojego dzieciństwa i młodości każdy wiedział, jak się nazywa Sekretarz Generalny ONZ. Dag Hammarskjöld, U Thant czy nawet mocno kontrowersyjny Kurt Waldheim byli aktywnymi uczestnikami polityki międzynarodowej. Dziś sekretarz generalny ONZ (kto jest w stanie przypomnieć sobie jego nazwisko bez sprawdzania w Wikipedii?) jest postacią mniej więcej tak ważną, jak Donald Tusk w Unii Europejskiej. Po prostu nikt go nie zna.
Ale przecież polityka międzynarodowa trwa! Tylko, że rolę ONZ przejęło dziś właściwie w całości Wall Street ramię w ramię z Białym Domem.
Napięta sytuacja międzynarodowa w bezpośredniej bliskości naszych granic całkiem słusznie nas niepokoi. Moim zdaniem wiele wskazuje na to, że dojdzie do konfliktu zbrojnego, bo wciąż dzieją się rzeczy, które kierują wydarzenia właśnie w tę stronę.
Światem rządzi pieniądz i zawsze tak było. Gdy przyjrzeć się pieniądzom wydawanym na zbrojenia można zauważyć, że to USA wydają na to najwięcej. Budżet wojskowy USA jest większy od sumy wszystkich budżetów wojskowych na świecie. Zaskakujące jest to, że w zasadzie nikt o tym nie mówi, mało kto to w ogóle przypomina.
Amerykański przemysł wojenny kręci się na najwyższych obrotach i zwyczajnie COŚ Z TYM CAŁYM SPRZĘTEM DO ZABIJANIA TRZEBA ZROBIĆ! USA od kilkudziesięciu lat wywołują na świecie krwawe wojny (tak tak! USA wciąż napadają na inne państwa całkowicie niezgodnie z jakimikolwiek zapisami prawa międzynarodowego!), które powodują utylizację tego sprzętu, ale w niewystarczającym stopniu! Warto też pamiętać o setkach miliardów które są wydawane na utrzymanie 650 baz wojskowych na całym świecie!
Światem rządzi pieniądz, ale dziś jest to pieniądz w formie długu. USA i jego sojusznicy to najbardziej zadłużone państwa na świecie! Prym wiedzie Japonia, która jest zadłużona na poziomie 250% PKB, a zadłużenie bliskie 100% PKB to w tych krajach norma. A przecież warto pamiętać, że JAK JEST WOJNA, TO NIE TRZEBA JUŻ SPŁACAĆ DŁUGÓW!
Jedynym problemem jest to, że trzeba tę wojnę opakować w jakiś odpowiedni, wystarczająco dobrze wyglądający papierek, co pozwoli łatwiej podać do przełknięcia własnym obywatelom. Tworzy się więc gigantyczną histerię wokół „imperialnych planów Rosji” które trzeba powstrzymać i pomija się całkowitą ciszą imperialne plany USA. Gdy o tym w różnych sytuacjach mówię, czy dyskutuję, natychmiast pierwszą reakcją jest stwierdzenie typu: WOLĘ BYĆ W IMPERIUM AMERYKAŃSKIM NIŻ ROSYJSKIM.
Ciekawe jest to, że ludzie nie rozumieją, że tu wcale nie chodzi o to, że świat ma być albo amerykański, albo rosyjski. To histeria propagandowa usiłuje nas przekonać, że zagraża nam Rosja, choć nie odnosi się to do żadnych działań ani deklaracji rosyjskich polityków. A prawda jest taka, że w tym konflikcie idzie o to, by świat był nadal wielobiegunowy, by w razie czego można było gdzieś uciec. By kolejny Edward Snowden uciekając i wynosząc głęboko skrywane, wstydliwe tajemnice mógł GDZIEŚ poprosić o azyl i go skutecznie uzyskać.
Ciekawe jest też, że tak wielu ludzi, powiedziałbym że przytłaczająca większość w Polsce, z całkowitym spokojem, jakoś tak całkiem lekko przechodzą obok faktu, że USA wciągnęły nas do wojny z Irakiem i z Afganistanem. Jako hańbę uważa się powszechnie – i słusznie – udział armii polskiej w interwencji w Czechosłowacji. A jakoś napaść na Irak, całkowicie niczym nieuzasadniona – poza czysto amerykańskim interesem – jest odbierana jako coś normalnego. A przecież nie dość, że to było niezgodne z prawem międzynarodowym, oparte na całkowicie kłamliwych, wyssanych z palca zarzutach wobec rządu Iraku, to na dodatek było to cholernie dla Polski kosztowne i nie przyniosło nam ŻADNYCH wymiernych korzyści.
A jednak nie powoduje to żadnej, w ogóle żadnej reakcji ani refleksji w Polsce. Potwierdza się myśl, że prawda i refleksja to pierwsze ofiary wojen.
Myślę, że nadchodzi prawdziwa wojna. Wiele na to wskazuje. Sądzę, że wywołają ją Amerykanie, bo jest im ona zwyczajnie na rękę. Przynajmniej tak im się wydaje, bo tak naprawdę nie wiedzą, czym taka wojna jest.
Ale gdy to nastąpi, to tak naprawdę to, kto ją wywołał nie będzie już miało dla nas znaczenia. Zapewne jakoś się ta wojna potem skończy, ale trzeba mieć na uwadze, że z dużą dozą prawdopodobieństwa z Polski nie zostanie kamień na kamieniu. Nawet jeśli USA uda się rozbić Rosję, to nie będzie miał się kto z tego cieszyć nad Wisłą, bo zapewne okrzyki radości zakłóci głośne terkotanie liczników Geigera. I w tym kontekście tak naprawdę ruskie trolle, piąte kolumny i antyrosyjska histeria są bez znaczenia.
Najgorsze jest to, że nie mamy na to wszystko żadnego wpływu. Możemy się tylko przyglądać, komentować, i ewentualnie kłócić co do tego, kto jest ruskim agentem, kto tylko pożytecznym idiotą, a kto bezmyślnie popiera Stany Zjednoczone, które wciąż wywołują na świecie wojny.
Następny tekst
Jeśli uważasz, że to co przeczytałeś było ciekawe albo wartościowe, kliknij na zieloną łapkę. Albo na tę drugą, jeśli nie. Takie kliknięcie zawsze jest przyjemne, bo oznacza, że to co piszę nie pozostawiło Cię obojętnym. Możesz również udostepnić ten tekst w serwisach społecznościowych, dzięki czemu inni też go zobaczą. możesz też zasubskrybować kanał RSS który będzie cię powiadamiał o nowych wpisach: