Rasizm pokazuje swoją paskudną mordę Krzysztofa Łozińskiego.
27 grudnia 2017
W 1983 roku znalazłem się nagle w całkowicie dla mnie niespodziewanej, szokującej sytuacji. We Francji, do której trafiłem w ramach fali emigracji solidarnościowej umieszczono mnie z żoną i półtoraroczną córką (tak, tak, uchodźcy to zazwyczaj rodziny, nie samotni, młodzi mężczyźni) w ośrodku dla uchodźców w miejscowości Fameck w Lotaryngii, kilkanaście kilometrów od granicy Luksemburga. Warunki mieliśmy tam rzeczywiście dobre, pełny wikt i opierunek przez pół roku, czas, który był uznawany za niezbędny na otrząśnięcie się i wstępną aklimatyzację oraz kieszonkowe wystarczające na jakieś względnie normalne funkcjonowanie.
Gdy przyjechaliśmy tam, przyjęto nas nadzwyczaj życzliwie. Kierownictwo ośrodka wraz z obecnymi tam już Polakami zorganizowało kolację powitalną nie zapominając oczywiście o wódce, czymś oczywistym przecież w przypadku posiłku dla Polaków. Lekkim zgrzytem okazał się nasz (mój z żoną) stosunek do tego codziennego napoju Polaków, bo wypiliśmy po kieliszku po czym nasze zainteresowania skierowaliśmy w stronę butelki coca coli oraz soku pomarańczowego i fistaszków.
Mieliśmy oboje po 25 lat, pochodzimy oboje z "inteligenckich" rodzin wysokich urzędników PRL i o świecie nie wiedzieliśmy tak naprawdę nic. O tym PRAWDZIWYM świecie, w którym żyją PRAWDZIWI ludzie, mający PRAWDZIWE problemy życiowe i zajmujący się PRAWDZIWYMI sprawami.
Przyjechaliśmy ze świata, w którym niebezpieczeństwo, jakie nam groziło, to był zakaz pracy w zawodzie w wydawnictwach państwowych, zakaz wstępu do studia Polskiego Radia, choć już brak zakazu publikowania w wydawnictwach niepaństwowych, a w państwowych spokojnie mogłem sprzedawać swoje tłumaczenia i opowiadania. Już pierwszego dnia stanęliśmy tam twarzą twarz z ludźmi, do których ZOMO strzelało na początku stanu wojennego. Spotkałem tam ludzi, którym na oczach zamordowano rodziny i przestrzelono kręgosłup, ludzi, dla których życie, które wiodłem w PRL w okresie Stanu Wojennego byłoby po prostu RAJEM...
Jednak nie to było dla mnie pierwszym szokiem. Najbardziej poruszył mnie tam fakt, że są tam Polacy, z którymi łączy mnie tylko i wyłącznie to, że mówimy tym samym językiem.
Bardzo szybko okazało się, że z Andrzejami, Tomkami i innymi Jarkami, którzy byli ze mną w ośrodku nie mam zupełnie o czym porozmawiać. Ich interesowały sprawy, które mnie nie dotyczyły. Nie miałem ochoty rozmawiać o piłce nożnej, wódce, dupach, o tym jak zdobyć spirytus, który w aptece można tam było kupić za grosze (Francuzom do głowy nie przychodziło, ze można to pić, więc spirytus w aptece sprzedawano w cenie soku pomarańczowego w sklepie). Nie byłem w stanie pojąć dlaczego chodząca z podbitym okiem żona Marka powtarza, że oberwała, bo zasłużyła, dlaczego Jarek zakazywał swojej żonie kupować podpaski, bo może tak jak w Polsce używać papieru toaletowego, który dają w ośrodku za darmo, albo ostatecznie waty. I nic więcej. Nie było innych tematów rozmów, no może poza naśmiewaniem się z tych głupich Frankoli, którzy dają pieniądze za nic, i zastanawianiem się czy da się tę sytuację przedłużyć ponad te przepisowe 6 miesięcy.
Wtedy zacząłem rozumieć, że istnieją różne światy. Że ten, z którego pochodzę, to nie jest CAŁY świat, tylko jakieś getto, w którym się urodziłem, wychowałem i żyłem aż do czasu wyjazdu. Że prawdziwy świat, to świat tych właśnie ludzi, których spotkałem w ośrodku dla uchodźców w Famecku. Świat ludzi, dla których sprawy mnie interesujące nie tylko takimi nie były, ale w ogóle nie istniały. Były całkowicie poza ich horyzontem. To ich świat był tym prawdziwym, bo to oni stanowili i do dziś stanowią główną część Polaków. Tacy jak ja to był i nadal jest tylko margines.
Najważniejszą lekcją, jaką wyniosłem z tamtych kilku miesięcy, to zrozumienie, że to świat tych ludzi jest tym prawdziwym. Nie mój. Nabrałem wtedy, po raz pierwszy w życiu, odrobiny pokory. Udało mi się nie zamknąć za murem pogardy tylko stwierdziłem, że po prostu istnieje wokół mnie świat, którego dotychczas nie znałem, o wiele od mojego większy. Wytworzyło to u mnie wielką niechęć do wszelkiego wywyższania się, tak charakterystycznego dla mnóstwa ludzi z "mojego" świata.
Wspomnienia mojego pobytu w Famecku i pierwszego kontaktu z ludźmi zwyczajnymi, prostymi robotnikami, hutnikami i górnikami ze Śląska, wracają do mnie bardzo często ostatnimi czasy. Przywracają je co raz powtarzające się pełne pogardy dla ZWYCZAJNYCH ludzi wypowiedzi różnego rodzaju celebrytów i celebrysiów. W pierwszy dzień świąt podsumował je Krzysztof Łoziński, szef zdychającego, ale jeszcze podrygującego w przedśmiertnych konwulsjach KOD, w swojej długiej, pełnej głębokiej pogardy, wypowiedzi na facebooku. Oto, co napisał (obawiam się, że być może usunie ten wpis gdy zorientuje się jakie obrzydliwości napisał, więc cytuję tu jego całość)
Tekst wypowiedzi Krzysztofa Łozińskiego
Zdjąć aureolę z mordy chama
Zaledwie kilka dni temu odbyłem krótka wymianę zdań na facebooku z Wiktorem Zborowskim. Przypomniała mi się wówczas wypowiedź Rafała Olbińskiego o tym, że jako naród, „pokazaliśmy obrzydliwą mordę chama” (to a propos wyniku wyborów i tego, co po tym). I pomyślałem, że wszystko to, co się obecnie dzieje, to nobilitacja chamstwa, to bydło na salonach. I napisałem: największym problemem po PiS-e będzie zdjąć aureolę z chama.
Cham wyrasta na pomniki, cham zaczyna być wzorcem patriotyzmu, kultury, myśli. Cham dzierży władzę, a wrogiem chama są „elity”. Otóż konstytucja ma być zmieniona, by „nie była dla elit, tylko dla ludzi”. Bo przecież elity, to nie ludzie, to „układ”, to „łże-elity”, „wykształciuchy”, „lumpeninteligenci”. Bo przecież „lud prosty” wie lepiej. Nie kończył uniwersytetów, nie czytał Gombrowicza, nie wie, co to genotyp, nie wie, jaką liczbę barionową mają mezony, ale wie lepiej. Cham z mównicy głosi, że w Dubnej „bombę mezonową robili” i te inteligenty, taki Petru i inni, to GRU.
Więc mówię, chamie: - Mezony to cząstki elementarne należące do hadronów, o liczbie barionowej B równej 0, o spinach całkowitych. Mezony zbudowane są z dwóch kwarków, z par kwark-antykwark, więc wypadkowy ładunek kolorowy mezonu wynosi zero, bo antykwark posiada antykolor kwarku.
A co na to cham: - a w mordę chcesz?
Tak proszę państwa, cham nie wie, co to mezony, ale może dać w mordę. Może dać w mordę, bo jest „patriotą”, „dorodną młodzieżą patriotyczną”, jak mówi Prezes. Cham bije, a pani rzecznik rządu go nie pochwala, „ale rozumie”. Minister Błaszczak mówi, że pobici „prowokowali”, bo do kościoła przyszli. No jasne, „inteligenty” nie mogą chodzić do kościoła, tam chodzą „wierni”, a nie myślący.
Chamstwo, nieuctwo, głupota wyłażą z kątów od dawna. A my, „wykształciuchy” przez 25 lat nic z tym nie zrobiliśmy. I mamy ministra „kultury”, który głosi, że „Wesele” Wyspiańskiego dowodzi, iż Polacy zawsze się porozumieją i o niepodległość zawalczą (może nie czytał?). Mamy minister edukacji, która usuwa z programu Miłosza i Gombrowicza. A co tam „sie bedom” (korekto nie poprawiaj, tak ma być) o Ferdydurkach uczyć? Mamy przecie Rynkowskiego, ten fajnie rymuje.
I śmieje mi się w twarz tryumfujący „Hakatumba” Jaki, „Melex killer” Karski, „Fryzjer” Suski, „San Escobar” Waszczykowski… Ich czas, nie mój.
Ale wiecie, co? To jest na każdym kroku. Prawie całe życie trenowałem orientalną sztukę walki, wu shu, inaczej kung fu. Wpajałem swoim uczniom, że poza skutecznością, trzeba ćwiczyć formy, że liczy się piękno i precyzja ruchu, że w nazwie „sztuka walki” ważniejsza jest sztuka, a nie walka, że ćwiczymy dla własnego rozwoju, a nie po to, by kogoś bić. No i co? Co transmituje nasza polska telewizja? KSW – „konfrontację sztuk walki”, czyli dwóch dużych w klatce z drutu daje sobie po ryju, bez żadnej techniki, bez sensu. A z widowni dobiega rechot publiki. Ideał sięgnął KSW.
Popatrzmy na reklamy telewizyjne. „Warka - męski świat”. Jaki jest ten „męski świat”. Faceci żłopią piwo, a interesuję ich tylko mecze. Kobiety, owszem piękne, ale „do usług”. Nalewają piwo, wskazują drogę do baru i dostarczają piccę. I oczywiście seksownie ubrane, a może rozebrane. To naprawdę nie jest mój męski świat.
Tak proszę państwa, po upadku miernotyzmu (inaczej kaczyzmu), wielkim problemem będzie usunąć aureolę z mordy chama, usunąć go z pomników, podręczników, telewizorów…
Przypomina mi się zdanie z powieści „Lampart” Giuseppe di Lampedusy: „Byliśmy lwami i lampartami, po nas przyszły osły i barany”. Więc pamiętajmy, kim byliśmy i kim nadal JESTEŚMY. Może nasze „salony” zejdą do podziemia, ale nie wpuszczajcie do nich osłów i baranów. Może, jak mawiał Stefan Kisielewski, „jesteśmy w czarnej dupie”, ale nie zaczynajmy się w niej urządzać.
Wbrew teorii Nieuka Zbawiciela, elity są potrzebne. Społeczeństwo bez elit, to społeczeństwo ślepców i głupców.
Krzysztof Łoziński
Wykształciuch
Dotychczasowe przejawy rasizmu społecznego - bo przecież z tym właśnie mamy tutaj do czynienia - były odruchowymi, prymitywnymi reakcjami głupków typu Hołdys, Holland czy inna Paulina Młynarska. Gadali coś o śmierdzących kiełbaskach na plaży, o przepijaniu 500+, ale to były pojękiwania wynikające z bólu spowodowanego odcięciem pyska od koryta. Łoziński to usystematyzował jasno określając, że z jednej strony jesteśmy MY, czyli ci, którym władza się należy bo po prostu MY jesteśmy kulturalni, MY wiemy jak działa świat i co to jest Bozon Higgsa, a po drugiej stronie są chamy, czyli cała reszta, która się nie liczy, ale którą MY mamy rządzić.
Łoziński w pewien sposób odkrywa na starość świat, który mi się udało odkryć na początku drogi życiowej, ale jego reakcja była inna od mojej. Na starość człowiek staje się sztywny i trudniej jest się przyznać do tego, że się nic nie wie o świecie. Że wiedza o strukturze Wszechświata i kwarkach nie zastąpi rozumienia tego, jak to wszystko działa.
Tak, panie Łoziński. Świat, który pana otacza to świat chamów. To oni stanowią w nim większość. To, że zna pan liczbę kwarków w protonie nie daje panu żadnych szczególnych uprawnień. Władza nad światem się panu nie należy tylko dlatego, że zna pan języki obce i wie pan po której stronie talerza należy kłaść komórkę na przyjęciu w ambasadzie niemieckiej.
Po takiej deklaracji można ze spokojem powiedzieć, że chwała Bogu, że ludzie o pańskich i bliskich panu poglądach zostali odsunięci od władzy. Należało się wam to, tak po prostu. Bo to wy właśnie, tacy jak pan RASIŚCI SPOŁECZNI, jesteście najgorszym sortem Polaków, szumowinami, którym wydaje się, że ponieważ wypłynęli na wierzch, to oznacza, że są lepsi od tych, co pod nimi.
Wypłynęliście, bo jesteście szumowinami, które wystarczy zebrać łyżką i wyrzucić.
Czego panu serdecznie życzę.
Następny tekst
Jeśli uważasz, że to co przeczytałeś było ciekawe albo wartościowe, kliknij na zieloną łapkę. Albo na tę drugą, jeśli nie. Takie kliknięcie zawsze jest przyjemne, bo oznacza, że to co piszę nie pozostawiło Cię obojętnym. Możesz również udostepnić ten tekst w serwisach społecznościowych, dzięki czemu inni też go zobaczą. możesz też zasubskrybować kanał RSS który będzie cię powiadamiał o nowych wpisach: