W jaki sposób Chiny i Rosja mogłyby stworzyć nowy system finansowy świata.
20 grudnia 2017
Od kryzysu w 2008 roku trwa masowe niszczenie dotychczasowego systemu finansowego. Polega ono na masowym dodruku pieniądza, który nie trafia do naszych portfeli, tylko jest wykorzystywany przez najważniejszych operatorów na rynkach finansowych i na giełdach. Prowadzi to do całkowitej likwidacji regulacyjnej roli giełd nie odzwierciedlających już dzisiaj sytuacji ekonomicznej. Ważne wydarzenia, takie jak katastrofy czy ataki terrorystyczne nie powodują dziś, logicznych mogłoby się wydawać, spadków kursów akcji i przepływu pieniędzy w stronę pewniejszych aktywów, takich jak obligacje czy kruszce. Wręcz odwrotnie, możemy obserwować, że po najbardziej spektakularnych zamachach terrorystycznych w ostatnich latach giełdy szły w górę. To może się wydawać absurdem, jeśli przykładać do tego zjawiska miarę opartą na zdrowych zasadach rynku papierów wartościowych, tylko że dziś na rynkach nic nie dzieje się w sposób zdrowy.
Przyczyna tkwi w trwającym od prawie 10 lat nieprzerwanie na całym świecie procesie masowego dodruku walut. Inwestorzy wiedzą, że każde ważne wydarzenie, które mogłoby w jakikolwiek sposób zachwiać "spokojem" na rynkach powoduje natychmiast reakcję banków centralnych i wzmocnienie strumienia dodrukowywanego pieniądza. Więc kupują na giełdzie, co prowadzi do wzrostu kursów nie mającego żadnego odzwierciedlenia w stanie gospodarki.
Na poniższym wykresie widać ewolucję jednego z podstawowych wskaźników giełdowych USA S&P 500 w okresie od połowy 2009 do dziś. Widać wzrost idący od mniej więcej poziomu 1000 do 2500.
Teoretycznie, gdybyśmy żyli w normalnym świecie rządzącym się naturalnymi zasadami ekonomicznymi, powinno to oznaczać, że w tym okresie wzrost gospodarczy Stanów Zjednoczonych wyniósł 150%. Przy deklarowanych oficjalnie 2-4 procentach rocznie jednak daleko nam do tego.
Wiadomo, że taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Nie da się oczywiście przewidzieć tego kiedy oraz jak się to wszystko załamie, ale jasne jest, że COŚ się stanie, a wtedy nastąpi katastrofa. Wydaje się, że większość poważnych państw przygotowuje się do niej w taki, czy inny sposób.
W interesie USA jest utrzymanie obecnej sytuacji jak najdłużej. Powszechne wciąż jeszcze użycie dolara jako podstawowej waluty rozliczeniowej i rezerwowej powoduje, że Amerykanie mogą przerzucać na resztę świata część swoich problemów gospodarczych, jak to czynią od końca II Wojny Światowej. Ciągłe zapotrzebowanie na dolary jest dla nich kwestią kluczową - dlatego tak starannie pilnowali i nadal starają się pilnować, by handel ropą naftową odbywał się właśnie w ich walucie. Tworzy to i utrzymuje zapotrzebowanie na dolary.
Utrzymanie wartości dolara jest również w interesie drugiego najważniejszego gracza na świecie - Chin. Mogłoby się to wydawać zaskakujące, skoro oba państwa są w wyraźniej konkurencji, jednak jak to zwykle bywa niewiele jest spraw całkiem prostych w takich kwestiach.
Chiny, tak jak i inni ważni światowi gracze na świecie, masowo drukują pieniądze, by finansować swoje funkcjonowanie. Tworzy to ostatecznie gigantyczne zadłużenie, które Pekin musi spłacać za pomocą posiadanych rezerw. Rezerw w amerykańskich dolarach, których jest właścicielem na poziomie ok 3000 miliardów (trzech tysięcy miliardów). Rezerwy te się kurczą z prędkością mniej więcej 750 miliardów rocznie, i dopóki nie zostały całkowicie zlikwidowane w interesie ich posiadacza jest, by zachowały jak najwyższą wartość. Wiedzą o tym obie strony, Waszyngton i Pekin, więc choć wrogość między nimi rośnie tworząc i utrzymując wysokie napięcie na światowej scenie, to jednak wspólny interes w utrzymaniu wartości dolara jest wciąż jeszcze skutecznym hamulcem nie dopuszczającym do eskalacji. Ale to może długo nie potrwać.
Chińskie rezerwy w dolarach topnieją. W ciągu najbliższych 4 lat mogą zniknąć, a wówczas rząd w Pekinie będzie miał pełną swobodę działania przeciwko dolarowi. Oznacza to, że na świecie zrobi się wówczas z całą pewnością bardzo gorąco.
Już w tej chwili coraz powszechniejsze jest zjawisko "dedolaryzacji" świata gospodarczego i finansowego. Niektórzy producenci ropy, tacy jak Rosja czy Iran, jak również Wenezuela odchodzą powoli od dolarów organizując w różnoraki sposób systemy płatności omijające tę walutę. Brylują w tym szczególnie Chiny z Rosją, które podpisują taśmowo kolejne umowy handlowe, w których nie ma mowy o dolarach, tylko o rublach i juanach.
Również szereg instytucji finansowych stara się unikać dolarów, bo Amerykanie wykorzystują je nie tylko jako narzędzie darmowego pozbywania się deficytu, ale również jako groźną broń masowego rażenia gospodarczego, ale to temat na osobny artykuł. To zjawisko jest bardzo niebezpieczne dla USA, gdyż w przypadku rozszerzania się takich praktyk może pojawić się bardzo poważny problem nadmiaru pieniędzy na rynku, a co za tym idzie dość gwałtownej inflacji, która doprowadziłaby do katastrofy ze względu na monstrualne zadłużenie państwa.
Świat finansów międzynarodowych stoi dziś przed poważną groźbą całkowitego załamania. Pieniądze, którymi posługujemy się na co dzień oparte są na zaufaniu, jakie w nich pokładamy oraz na przemocy państwa, które żąda od nas, żebyśmy się nimi posługiwali. (Wszystkim, którzy uważają, że państwo tego nie wymaga przypominam, że w Polsce podatki płaci się w złotówkach, a nie w dolarach, rublach czy w bitcoinach. A podatki płacić trzeba, więc trzeba mieć złotówki.)
Zaufanie to bardzo delikatna sprawa - każdy wie jak łatwo można je stracić. A gdy ludzie tracą zaufanie do pieniądza, za którym nie stoją żadne wartości materialne, to banknot zamienia się nagle w kawałek papieru wartego tyle, co papier i farba, którą jest pomalowany. Historia pokazuje, że różne mogą być i bywają powody, dla których pieniądz może utracić zaufanie.
W przypadku spadku zaufania do pieniądza papierowego ludzie mają tendencję do przechowywania swojego bogactwa w innej formie. Najczęściej w formie czegoś, czemu trudno jest odebrać wartość poprzez mnożenie ilości - na przykład w złocie, diamentach, dziełach sztuki, nieruchomościach czy innych dobrach namacalnych. Złoto jest tradycyjnie takim dobrem - jest go ograniczona ilość, przybywa go stosunkowo niewiele i nic nie wskazuje na to, by nagle pojawiło się go bardzo dużo. Tylko raz w historii świata nastąpiła inflacja złota - gdy Hiszpanie zagarnęli zapasy Indian Ameryki Południowej i Środkowej i przesłali je do Europy.
Amerykanie pilnujący wartości dolara wiedzą o tym, że ucieczka w złoto mogłaby zagrozić ich walucie, dlatego dbają, by inwestorzy nie mieli zbytnio tendencji do kupowania go. Robią to manipulując jego ceną, co jak się okazuje jest stosunkowo łatwe, szczególnie gdy nie ma na rynku żadnych gwałtownych zdarzeń, a nikomu specjalnie nie zależy na finansowej rewolucji. Sposób w jaki to robią jest tematem na osobny artykuł. W każdym razie wszyscy wiedzą, że cena złota jest manipulowana (sztucznie zbijana w dół), ale wszyscy ważni gracze rynkowi wolą udawać, że o tym nie wiedzą, i że wszystko jest w porządku.
W sytuacji, w której Chinom przestanie zależeć na utrzymywaniu wartości dolara sytuacja może się zmienić.
Chińczycy od 2010 roku masowo skupują całe dostępne na świecie złoto. Sami są również jego producentami, ale próżno byłoby szukać ofert sprzedaży złota wydobytego w chińskich kopalniach - całość produkcji idzie do skarbców w Pekinie i tam czeka na lepsze czasy. Podobnie Rosjanie skupują złoto na rynkach. Procesy "wysysania" złota z rynków światowych mają znaczne tempo, a poszczególne państwa posiadające jego zapasy ewidentnie kłamią na temat ich wysokości. Tyle, że wydaje się, że Amerykanie zawyżają ich poziom (tak naprawdę to po prostu nie przedstawiają żadnych oficjalnym deklaracji w tej materii, jednak audyt ich zapasów odbył się ostatnio w latach 50 XX wieku, co może oznaczać, że mają tego złota o wiele mniej, niż nieoficjalnie deklarują), zaś znów Chińczycy i Rosjanie - wydobywający ponad 23 % światowej produkcji złota - pozostają ogólnie bardzo dyskretni w tym temacie. Wielu specjalistów uważa, że w zasadzie całe dostępne w sztabach złoto przeniosło się w całości z USA i Wielkiej Brytanii do Chin i Rosji. Dość nerwowe ruchy Niemców, którzy zażądali zwrotu swojego zdeponowanego w USA złota, jak również kradzież w Kijowie, po Majdanie, w biały dzień, po chamsku, całości zapasów złota ukraińskiego przez Amerykanów mogłyby to potwierdzać.
Co z tego może wynikać? Otóż całkiem niewykluczone, że Chiny na spółkę z Rosją przygotowują się do uderzenia w Stany Zjednoczone nie bombą atomową, tylko bombą finansową. Być może aktualny, gwałtowny wzrost wartości bitcoina (przypomnijmy - w ciągu ostatniego roku jego wartość wzrosła o ponad 1700 procent) jest do tego przygrywką. Niektórzy specjaliści uważają, że gwałtowny wzrost wartości najbardziej znanej kryptowaluty pokazuje w jakim tempie wzrastałoby złoto, gdyby jego wartość nie była sztucznie zbijana, czyli jest wskaźnikiem PRAWDZIWEGO stanu ducha przeciętnych zjadaczy chleba i ich stosunku do pieniędzy opartych na zaufaniu.
No i teraz wyobraźmy sobie, że Chiny wspólnie z Rosją publikują stan swoich zapasów złota dopuszczając do przeprowadzenia oficjalnych, publicznych audytów w swoich skarbcach. Następnie informują opinię publiczną, że wypuszczają wspólną walutę - RUBLOJUANA, który działa tak jak bitcoin - jest go ograniczona ilość, wszystkie transakcje oparte są o technologię blockchain, a więc są możliwe do zweryfikowania (nie da się po cichu dorobić dodatkowych jednostek) i, co najważniejsze, jest jednoznacznie i natychmiastowo wymienialny na złoto. (Prawdopodobnie wartość takiego pieniądza mogłaby być dodatkowo wsparta koszykiem innych kruszców takich jak srebro, platyna czy pallad oraz oczywiście metalami ziem rzadkich, których Chiny są faktycznie JEDYNYM producentem na świecie, a bez których nowoczesne technologie nie są w stanie funkcjonować).
Byłby to natychmiastowy, śmiertelny cios w dolara, a co za tym idzie w amerykańską gospodarkę. Można mieć pewność, że Waszyngton nie przyglądałby się temu z założonymi rękami, nic nie robiąc. Takie zagranie mogłoby być odebrane w Białym Domu jako casus belli i mogłoby spowodować wybuch światowego konfliktu. Tylko w takim przypadku pojawia się pytanie: czym Stany Zjednoczone zapłaciłyby żołnierzom żołd, a przemysłowi zbrojeniowemu za sprzęt i części zamienne, gdyby się nagle okazało, że nikt nie chce przyjmować dolarów?
Na ile taki scenariusz jest prawdopodobny? Nie wiem. Pomysł przyszedł mi do głowy gdy czytałem o tym, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy pracuje nad elektronicznym pieniądzem opartym na technologii blockchain. Taki pieniądz może wypuścić dzisiaj każdy kto chce - jednak nie każdy kto chce może ogłosić jego wymienialność na złoto, stąd przyszło mi do głowy, że mogłaby to być pokerowa zagrywka Chińczyków i Rosjan.
Przyszłość pokaże jak będzie.
Następny tekst
Jeśli uważasz, że to co przeczytałeś było ciekawe albo wartościowe, kliknij na zieloną łapkę. Albo na tę drugą, jeśli nie. Takie kliknięcie zawsze jest przyjemne, bo oznacza, że to co piszę nie pozostawiło Cię obojętnym. Możesz również udostepnić ten tekst w serwisach społecznościowych, dzięki czemu inni też go zobaczą. możesz też zasubskrybować kanał RSS który będzie cię powiadamiał o nowych wpisach: