O słuszności i prawdzie.
31 sierpnia 2017
Żyjemy w świecie obłudy, w którym SŁUSZNOŚĆ zastępuje PRAWDĘ. Wynika to (u nas, w Polsce) z istnienia ogromnego wachlarza źródeł informacji i komentarzy, w którym to wachlarzu dosłownie KAŻDY znajdzie to, czego szuka. Mam na myśli informacje, które potwierdzają człowiekowi jego opinię, i to nie tylko opinię na temat polityki, choć to jest chyba najbardziej widoczne, ale ogólnie opinie, na temat wszystkiego i czegokolwiek.
Polega to na tym, że wszystko, co nas otacza jest w coraz większym stopniu skrojone na nasze potrzeby, wymagania i gusta. Informacje, które do nas docierają są wyselekcjonowane - kiedyś, na początku selekcjonowaliśmy je sami, a teraz już nawet nie musimy - automaty, sztuczna inteligencja, zajmują się tym za nas i podają nam to, czego potrzebujemy. Żyjemy faktycznie w chaosie informacyjnym, w którym podsuwane są nam automatycznie te elementy, które zdaniem jakiejś, bardziej czy mniej sztucznej, inteligencji będą nam się podobały.
Naprzeciwko mojego domu jest mały sklepik, do którego regularnie zaglądam. Kupuję tam głównie przepyszne bułeczki żytnie (według podsuniętych mi w Internecie przez globalnych operatorów informacji wyroby żytnie są zdrowsze od pszennych), a także wędliny domowego wyrobu, a czasami różne inne drobiazgi. Właściciel sklepiku gdy widzi, że przechodzę przez ulicę, przygotowuje od razu bułeczki, bo wie czego mi potrzeba.
Jest to miłe.
Google czy inny Facebook robią dokładnie to samo. Też chcą być mili. Działają na większą skalę, niż mój sklepikarz, ale oczywiście chodzi o to samo. Chcą bym wrócił, bym przychodził regularnie, bo mogą w ten sposób zarządzać (coraz większą) częścią moich zasobów umysłowych. Zarządzają nią w celu sprzedaży kawałka mojej uwagi reklamodawcom. Wiedzą, że jeśli znajdę u nich to, czego szukam to jest większa szansa, że przyjdę znowu, że w coś kliknę, a do ich skarbonki wpadnie kolejny grosz.
Wielu mówi i uważa, że wolność to możliwość wyboru. Wydaje się, że dla przeciętnego zjadacza chleba jest to oczywiste. Ludzie w moim wieku pamiętają czas braku wolności i doskonale rozumieją, że za czasów PRL brak wolności przekładał się właśnie na brak możliwości wyboru na przykład miejsca zamieszkania, spędzenia urlopu, czy też dostępu do PRAWDZIWYCH informacji. Wiedzieliśmy wówczas, albo przynajmniej wydawało nam się, że wiemy, jakiej chcemy wolności. Gdy komuniści dali nam możliwość korzystania z "wkładki paszportowej" (kto jeszcze pamięta co to było?), to poczuliśmy się odrobinę bardziej wolni niż przedtem. Gdy rozpowszechniły się wydawnictwa publikowane poza kontrolą cenzury poczuliśmy się odrobinę bardziej wolni biorąc je do ręki i czytając. Podobnie czuliśmy się bardziej wolni czytając tzw. Biuletyn PAP (tego to pewnie już nikt dziś nie pamięta) i to tylko dlatego, że było to wydawnictwo uchodzące za cenzurowane w mniejszym stopniu niż zwyczajne gazety. Było dla nas wszystkich wówczas oczywiste, że wolność polega na tym, że możemy być tam gdzie chcemy albo czytać to, co chcemy. W domyśle, ale było to dla nas również oczywiste, informacje spoza kręgu mediów cenzurowanych są prawdziwe, BO TAK. Raczej rzadko przychodziło nam do głowy, że media niecenzurowane mogą manipulować, kłamać i oszukiwać.
Dziś możemy czytać to, co chcemy i być (na wakacje, czy na stałe) tam, gdzie chcemy. Wygląda na to, że mamy wolność. I dla wielu (większości?) ludzi jest to wystarczające. Gdy przyjrzymy się bliżej to możemy nawet uznać, że pod niektórymi względami cieszymy się obecnie większą wolnością niż ludzie w krajach zachodu, gdzie wolność jest ewidentnie wygaszana, jako niepotrzebny balast.
Problem w tym, że coś się chyba w tych wszystkich mechanizmach wolności popsuło.
Dożyliśmy czasów, w których swobodny dostęp do źródeł informacji nie wystarcza dla istnienia prawdziwej wolności słowa. Z moich własnych obserwacji (czyli z niczego) wnioskuję, że mnóstwo ludzi zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Większość wciąż uważa, że to, co napisze Le Monde, Wall Street Journal, The Times (istnieje jeszcze The Times?), zrobi to w celu informowania swoich czytelników. Wciąż mało kto zauważa, że czas wolnych mediów skończył się, gdy przeszły one pod faktyczną, a najczęściej też i formalną kontrolę wielkich grup kapitałowych, producentów broni i bankierów.
Po co producentowi broni stacja telewizyjna? Oczywiście dla zwiększenia zysków. Można je zwiększyć sprzedając przestrzeń reklamową, ale producent broni zdecydowanie woli sprzedawać broń niż przestrzeń reklamową, a dzięki stacji telewizyjnej może mieć wpływ na miliony ludzi, którym wmówi, że konieczne jest bombardowanie Damaszku, bo tam rządzi zły człowiek. To spowoduje wystarczające oburzenie wśród ludzi, by politycy mogli spokojnie wysyłać na Damaszek rakiety Tomahawk kosztujące miliony dolarów za sztukę (zabijając przy okazji głównie Bogu ducha winnych cywilów).
Po co bankierowi telewizja? Bankier potrzebuje telewizji po to, żeby utrzymywać ludzi w przekonaniu, że zakaz finansowania długu publicznego przez bank centralny to coś dobrego (choć nigdy nie wyjaśniono dlaczego), a dług publiczny równy, czy przekraczający PKB to tak naprawdę nic strasznego i coś zupełnie naturalnego. I ludzie w to wierzą.
Koniec końców mamy sytuację, w której faktycznie w ogóle zanika zawód reportera jadącego na miejsca różnych wydarzeń, by przywieźć informację o tym, co NAPRAWDĘ się dzieje, bo żadnego właściciela mediów rozpowszechnianie PRAWDY w ogóle nie interesuje. Nie po to owe media nabywał.
Żadna, nawet największa redakcja nie ma dziś funduszy na to, by płacić ekipom reporterskim za tygodnie zbierania informacji na frontach rozlicznych wojen, przewrotów czy rewolucji, skoro "wyczerpujące" informacje w tej materii przychodzą na biurko naczelnego już zredagowane i wystarczy je powielić. To dlatego jest nam dziś tak trudno odróżnić wiadomości z onet.pl od wiadomości z wp.pl.
Mamy obecnie sytuację taką, że PRAWDZIWIE wolne media są mediami niszowymi, do których mają dostęp tylko ci, którzy poszukują... nie, nie ci, którzy poszukują informacji. Do prawdziwie wolnych, niszowych mediów koniec końców trafiają ci, którzy szukają PRAWDY. I wcale niekoniecznie ją tam znajdują, bo dziś również w niszowych, niekontrolowanych przez wielkie koncerny, producentów broni i banki, mediach SŁUSZNOŚĆ też zastępuje prawdę. Twórcy tych niekontrolowanych, niszowych mediów nie są w stanie uniknąć ogromnej presji wywieranej na nas wszystkich w sposób stały i wszędzie, i sami często zamiast po stronie PRAWDY stają po stronie SŁUSZNOŚCI.
Co to jest ta SŁUSZNOŚĆ?
To przekonanie, że opinia o rzeczywistości, którą mamy i prezentujemy innym jest prawdziwym jej opisem. To przekonanie ma dziś prawie każdy, kto stara się aktywnie zdobywać informacje. Wydaje się, że poczucie SŁUSZNOŚCI posiadanych opinii jest ważniejsze od PRAWDZIWOŚCI ich źródeł.
Nowoczesnym twórcom opinii chodzi o utrzymanie ludzi w stanie ciągłego PRZYZWOLENIA dla działań władzy, bądź OBURZENIA na te działania, poprzez wszczepienie na tyle głębokiego przekonania, że człowiek przyjmuje je za własne. I to działa, działa bardzo skutecznie, choć prowadzi do postaw charakteryzujących się niewiarygodną wręcz obłudą.
Widać to bardzo wyraźnie dzisiaj w polskiej przestrzeni medialnej (która, warto to podkreślić, jest wciąż jeszcze o wiele bardziej zróżnicowana - czyli realnie bliższa PRAWDY - niż ta w większości państw zachodnich). Otóż krytycy obecnych władz nie wahają się powielać informacji dostarczonych im przez ICH media, których jedynym celem jest wywołanie OBURZENIA, a które to informacje były skrzętnie ukrywane bądź ignorowane za czasów poprzedniej władzy. Czy to będzie mowa o nepotyzmie, czy też o uleganiu wpływom zagranicy, czy COKOLWIEK, co można skrytykować - nie przeszkadza im świadomość, a może i NIEŚWIADOMOŚĆ, że gdy działo się dokładnie to samo (albo i jeszcze gorzej) za poprzedniej władzy, to oni milczeli. I niekoniecznie musi to wynikać ze złej woli.
Ludzie faktycznie poprzednio nie wiedzieli, co władza robi, bo media, z których korzystają, te same z których korzystali poprzednio, nie dostarczały im tej informacji. Prowadzi to do zupełnie czasami absurdalnych sytuacji, w których na przykład wypowiedź duchownego przeciwna obecnej władzy jest przedstawiana i odbierana jako "WRESZCIE I KOŚCIÓŁ ZROZUMIAŁ", a wypowiedź innego duchownego, bardziej sprzyjającego tej władzy natychmiast podsumowywana jest: "ZNÓW KOŚCIÓŁ MIESZA SIĘ DO POLITYKI". Mam wrażenie, że większość zupełnie nie widzi w tym żadnej obłudy, gdyż ludzie wolą wierzyć nie temu, co prawdziwe, tylko temu co słuszne.
Staram się mieć na Facebooku "znajomych" prezentujących najprzeróżniejsze opinie, również (bardzo o to dbam) prezentujących opinie całkowicie odmienne, sprzeczne z moimi. Oczywiście tak jak każdy mam przekonanie o SŁUSZNOŚCI mojej postawy i mojego podejścia do rzeczywistości, ale jestem ciekaw co mówią i piszą inni. Często znajomi krytykują mnie za to, że wśród moich facebookowych "znajomych" mam tak wielu lewaków, różnych KODerastów, PeOwców i innych zwolenników szalonego Ryśka, ale ja się z nimi nie rozstaję (a wręcz dbam i ich obecność w kręgu moich "znajomych") licząc na to, że uchroni mnie to od pogrążenia się w całkowitej jednostronności.
Choć bądźmy realistami - gdy ci lewacy zachęcają mnie do przeczytania jakiegoś artykułu z Gazety Wyborczej, to w 99 przypadkach na 100 nie czytam więcej, niż tytuł i wyświetlany w Facebooku czy innym Twitterze lead. Bo poczucie SŁUSZNOŚCI jest silniejsze od potrzeby dotarcia do PRAWDY.
Mam wrażenie, że nie tylko ja tak mam. Ci lewacy nie przeczytają tego mojego wpisu, bo oni też wolą chronić swoje poczucie słuszności przed jakąkolwiek weryfikacją.
Następny tekst
Jeśli uważasz, że to co przeczytałeś było ciekawe albo wartościowe, kliknij na zieloną łapkę. Albo na tę drugą, jeśli nie. Takie kliknięcie zawsze jest przyjemne, bo oznacza, że to co piszę nie pozostawiło Cię obojętnym. Możesz również udostepnić ten tekst w serwisach społecznościowych, dzięki czemu inni też go zobaczą. możesz też zasubskrybować kanał RSS który będzie cię powiadamiał o nowych wpisach: