Czy bieda uchroni nas przed kryzysem?
18 marca 2016
Kryzys nie dotknął jeszcze Polski. Bezrobocie wydaje się stabilne, a wręcz mówi się o jego zmniejszeniu, deflacja postępuje w ograniczonym tempie perspektywy rozwoju wydają się raczej pozytywne. To wynika z informacji, które przekazują nam władze i GUS. Korzystamy realnie ze spadku cen ropy - rząd nie wydaje się korzystać z okazji by znacząco podnosić akcyzę na paliwa.
Dziwnie to brzmi w sytuacji, gdy przyzwyczailiśmy się do ciągłego narzekania. A to koncerny podatków nie płacą, a to górnicy nie dostali czternastej pensji... A tak naprawdę nie jest źle.
Po ćwierć wieku życia w systemie znacząco lepszym od centralnie sterowanej gospodarki socjalistycznej wciąż jeszcze gonimy najbardziej rozwinięte państwa, wciąż jeszcze nie mamy wykształconej warstwy średniej, którą następnie władze i koncerny mogłyby skutecznie łupić. Wciąż jeszcze jest u nas mnóstwo do zrobienia. Oznacza to, że jest potencjał rozwoju, a co za tym idzie jest szansa, że gdy załamie się światowy system finansowy, to być może uda nam się, tak jak w 2008, przetrwać najgorsze w nieco lepszej kondycji niż inni.
To, co zapewne nastąpi w światowej gospodarce opisałem w 2014 w eseju "Scenariusz końca świata" (do pobrania i rozpowszechniania), ale ten scenariusz odnosi się raczej do spraw globalnych. Upadki banków, upadki walut, zamarcie gospodarki - to wszystko oczywiście dotknie nas z całą pewnością i lekko nie będzie, jednak być może ze względu na to, że ogólnie jesteśmy biedni, to i straty będą mniejsze.
Polacy mają na przykład łatwiejszy dostęp do swoich oszczędności od mieszkańców państw zachodu. Najbardziej rozpowszechnione metody oszczędzania w państwach wysoko rozwiniętych to nie są tak jak u nas depozyty i lokaty. Tam większość oszczędności to niezwykle skomplikowane produkty bankowo-ubezpieczeniowe, polisolokaty, ubezpieczenia na życie. To nie są w żadnym przypadku lokaty gotówkowe, to nie są realne pieniądze, które można pójść i wypłacić. Dodatkowo są to narzędzia oszczędnościowe oparte w całości na długu, to znaczy ich zabezpieczeniem są obligacje i bony skarbowe, czyli faktycznie w obecnej sytuacji rzeczy najbardziej niebezpieczne, te, które zostaną całkowicie zmiecione gdy nastąpi załamanie systemu finansowego.
Nadchodzący kryzys będzie kryzysem długu. Zobowiązania wszystkich wobec wszystkich osiągnęły dziś na świecie tak wielkie, astronomiczne wręcz wartości, że katastrofa może mieć rozmiary biblijne. Globalizacja ekonomii nie pozwoli nikomu uniknąć konsekwencji katastrofy. Ale ponieważ będzie to kryzys związany z długiem, to pierwszymi i głównymi ofiarami będą ci, którzy swój majątek oparli na długu. Będą to głównie przedstawiciele klasy średniej państw zachodnich, którzy stracą wszystko - warto pamiętać, że ich oszczędności nie chronią żadne "gwarancje depozytów", będą to również ci wszyscy, których emerytury i tym podobne świadczenia wypłacane są przez wielkie koncerny finansowe.
A u nas? Co do emerytur, to oczywiście kryzys finansowy je zmiecie, tak jak zmiecie ZUS i resztki OFE. Jednak być może fakt, że większość oszczędności Polaków to wszelkiego rodzaju depozyty, spowoduje, że części z nas uda się coś uratować.
Nie należy oczywiście za bardzo liczyć na "gwarancje depozytów" z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego www.bfg.pl, bo jego kapitał to coś około 8-10 miliardów złotych, czyli coś około 2 miliardów euro. Oznacza to, że funduszu gwarancyjnego starczyłoby na pokrycie roszczeń (na gwarantowanym poziomie 100 tysięcy euro) jakimś 20 tysiącom osób w Polsce. To oczywiście kropla w morzu potrzeb.
Ratunek może przyjść stąd, że kryzysy rzadko następują gwałtownie. Zazwyczaj jest to jednak proces trwający miesiącami lub przynajmniej tygodniami, dzięki czemu być może część osób posiadających oszczędności będzie w stanie je w jakiś sposób uratować - choćby częściowo. Oczywiście może być i tak, jak na Cyprze w 2012, że po prostu w czasie któregoś weekendu banki zostaną zamknięte a dostęp do kont zablokowany na całym świecie, jednak raczej nie powinno to nastąpić bez żadnych wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych.
Ludzie, którzy mają oszczędności w różnego rodzaju produktach bankowych nie będą jednak mieli szans na odzyskanie swoich oszczędności. Nie gwarantują ich żadne państwowe gwarancje, nie są "płynne" czyli nie dają możliwości natychmiastowej zamiany na gotówkę w kasie czy w bankomacie. I w tym oszczędzający Polacy mają pewną przewagę nad oszczędzającymi Francuzami czy Niemcami.
Przewagę nad Zachodem mamy również w tym, że nasza ekonomia w stosunkowo niewielkim stopniu opiera się o świadczenia społeczne. Oznacza to, że załamanie się finansów publicznych w o wiele mniejszym stopniu wpłynie na zarówno możliwości konsumpcji tych najbiedniejszych - a co za tym idzie i najliczniejszych - jak i na spokój społeczny. Utrata świadczeń będzie gigantyczną katastrofą w państwach, w których istnieją całe grupy społeczne opierające swój byt jedynie na zasiłkach - w USA na przykład jest to ponad 40 milionów osób, znacząco ponad 10% ludności. W Europie Zachodniej problem ten dotyczy całych dzielnic i przedmieść wielkich miast zamieszkałych dodatkowo często przez ludność nie czującą żadnego związku z państwem i kulturą w których żyją.
Nie od dziś głoszę, że nadchodzą ciężkie czasy. Oczywiście nie doceniłem - i może nadal nie doceniam - możliwości sztucznego podtrzymywania przy życiu upadającego systemu ekonomicznego, w którym żyjemy. Wielcy operatorzy gospodarki światowej - Banki Centralne, wielkie banki, korporacje finansowe i ubezpieczeniowe - odwlekają wszelkimi metodami upadek systemu, bo wciąż mogą się bogacić, a jest to ich jedynym celem. Postępuje koncentracja światowych bogactw w coraz mniejszej liczbie rąk i dopóki będzie to możliwe, dopóty system będzie utrzymywany przy życiu. Wiadomo jednak, że odwlekanie upadku spowoduje, że będzie on tym silniejszy, a jego konsekwencje będą tym bardziej dramatyczne, im później nastąpi. Bo to, że nastąpi jest wiadome - skądinąd dziś już nawet media głównego nurtu o tym mówią coraz bardziej otwarcie.
Być może jednak nasza polska bieda będzie jakąś tarczą ochronną przed tym, co nadejdzie. Nie jesteśmy najwyraźniej celem pożądania światowej finansjery - może dlatego, że już to, co miało być sprzedane zostało sprzedane, może dlatego, że nie ma już wiele do zagarnięcia... Być może uda się nam stracić mniej, niż inni, a w każdym razie uniknąć nieuchronnych chyba na Zachodzie problemów "niepokojów społecznych" - żeby nie użyć mocniejszych określeń. Wierzę, że tak, ale jest to słaba wiara.
P.S.
Ostatnio miałem okazję rozmawiać z osobą, która grywa na giełdzie. Nie jest on patentowanym traderem, ale nieco zna się na tych sprawach, i z nieukrywaną dumą, ale i lekką pogardą oświadczył mi, że od czasu jak ja głoszę nadchodzący upadek światowych finansów, on zarobił kilkadziesiąt tysięcy złotych na giełdzie, i co ja na to?.
A ja na to mam do powiedzenia jedynie to, że OCZYWIŚCIE żyjemy obecnie w czasach, gdy ktoś, kto się dobrze zna na giełdzie MOŻE zarobić niezłe pieniądze właśnie dlatego, że niezwykła zmienność kursów świadcząca o nadchodzeniu kryzysu pozwala na wykonywanie niezłych operacji, gdy się odpowiednio zabezpieczy swoje pozycje. Jest to jednak w obecnej sytuacji coś na kształt loterii, bo system może się załamać w każdym momencie. A wtedy żadne zabezpieczenia nie zadziałają - żaden "stop loss" się nie uruchomi, bo po drugiej stronie nie będzie nikogo, kto by chciał kupować. Więc oczywiście jak ktoś umie i ma świadomość ryzyka, to oczywiście może coś dziś ugrać. Resztę zachęcam do opuszczenia giełd, nietrzymania oszczędności w bankach i przygotowania się raczej do trudnych czasów niż na świetlaną przyszłość.
Następny tekst
Jeśli uważasz, że to co przeczytałeś było ciekawe albo wartościowe, kliknij na zieloną łapkę. Albo na tę drugą, jeśli nie. Takie kliknięcie zawsze jest przyjemne, bo oznacza, że to co piszę nie pozostawiło Cię obojętnym. Możesz również udostepnić ten tekst w serwisach społecznościowych, dzięki czemu inni też go zobaczą. możesz też zasubskrybować kanał RSS który będzie cię powiadamiał o nowych wpisach: